NOWOŚĆ
ZAPRASZAMY DO ZAPOZNANIA SIĘ Z MATERIAŁEM FILMOWYM Z NASZEJ OSTATNIEJ WYPRAWY DO DOLINY ŚMIERCI
TROCHĘ HISTORII
24 stycznia 1943r. 2 Armia Uderzeniowa pod dowództwem generała Własowa przeszła do natarcia w kierunku oblężonego Leningradu. Wkrótce jej dywizje zostały odcięte od głównych sił frontu i walczyły w warunkach okrążenia przez 3 miesiące. Wysiłki zmierzające do przebicia korytarza do otoczonych jednostek siłami głównych sił frontu nie przyniosły rezultatu, a zgoda naczelnego dowództwa na przebijanie się otoczonych jednostek do swoich została udzielona dopiero wtedy, gdy nie były one już w stanie pokonać oporu przeciwnika.
W wyniku
ciężkich walk z cofającymi się wojskami radz.
Niemcom walczącym w Grupie Armii- Północ już 8
września 1941 udało się otoczyć miasto i zamknąć
okrążenie, oddzielając miasto od reszty kraju.
Połączenie z Wielką Ziemią było jedynie przez wody
jez. Ładoga.
Odblokować miasto można było jedynie w najbardziej
wąskim paśmie ziemi na połud. brzegach jez. około m.
Szliselburg gdzie Niemcy wdarli się klinem w obronę
radz. na szerokości 10-15km.
Najważniejszy strategicznie był najmocniej
rozbudowany przez Niemców- rejon wzgórz o wysokości
od 43m do 57m z wioską Siniawino- górujących nad
całym rejonem błot ,pól torfowych i zagajników (
tzw. nizina przyładogska ), pozwalał kontrolować
teren pomiędzy płd. brzegiem j.Ładoga , a rzeką Mga
,gdzie przebiegał TEN NAJWĘŻSZY odcinek
rozdzielający wojska radz.
Nacierający tam Rosjanie musieli pokonać prawie 2km
otwartego terenu, podmokłego, torfowego ?
aby robić przejścia dla piechoty ,czołgów, dostaw
POTRZEBA było wykładać drogi odcinków drzew, faszyny
wszystko pod ostrzałem dobrze okopanych i
ufortyfikowanych Niemców ,którzy z opanowanych
wzgórz mieli wszystko jak na dłoni
Klin rozdzielał wojska radz. walczące w Leningradzie
- Front Leningradzki od wojsk Frontu Wołchowskiego (
który został utworzony 12.12.1941 i w jego weszły 4
i 52 ( w trakcie formowania ) potem doszły 54A i 2A
Uderzeniowa ( b.26A rezerwowa przemianowana w
grudnia w 2 armię uderzeniową TYLKO Z NAZWY
UDERZENIOWA w składzie 1 dyw.piechoty , 9 brygad
piech. - dow. gen.ljt. Sokołow ?przyszedł z NKWD
brak doświadczenia wojskowego ,potem zmienił go
gen.ljt. Kłykow)
F.Wołchowski liczył ok.250km długości miał dostęp do
zaopatrzenia ... itp. napływającego z głębi nie
okupowanej części kraju tzw. Wielkiej Ziemi
Ukształtowanie terenu ,rejony błotnisto-leśne są
charakterystyczne dla całego pasa terenu w płn.-wsch.
częsci od Nowgoroda do j.Ładoga , warunki pogodowe,
deszcze w okresie wiosennym i od września ?
zmieniają tereny podeschłe w trudno dostępne
Zimą nie można kopać okopów albowiem ziemia zamarza
na głęb.1m i więcej
Latem jak zacznie się kopać już na 20 cm pojawia się
woda, ponadto przeważają tereny bagniste
Brak dróg , trudne warunki poruszania się czołgów,
samochodów
Aby się poruszać trzeba było budować drogi z drzew
zrąbanych, kładzionych jeden obok drugiego, łączyć
ze sobą , nowe warstwy .. pod ciężarem zapadają się
, pękają ....... itd.
.......Mozolna syzyfowa praca ..
Niemcy obstawiali nawet najmniejsze wzgórza i
budowali tam punkty oporu , drewniano-ziemne bunkry,
przewidywali miejsca w których latem kiedy wody
gruntowe przysychały i teren stawał się dostępny dla
wojsk - aby zapobiec w tych miejscach atakom
Rosjanom stawiali pola minowe i bunkry...
Będący w euforii Stalin po zwycięstwie w grudniu
1941 pod Moskwą nie chciał słyszeć
1. o nierealnej możliwości przeprowadzenia i
przygotowania operacji odblokowania miasta Lenina,
2. o nie przygotowaniu nowego frontu Wołchowskiego i
jego tyłów do jej przeprowadzenia , przy braku dróg,
zapasów, wsparcia lotniczego i artylerii, łączności,
środków obrony pplot......
3. 54A i 2AU były rozmieszczone e punktach
formowania na Syberii ?rejon Wołogdy ? mała
przepustowość północnych linii kolejowych
,bombardowania niem. lotnictwa stwarzały możliwość
,że 10-dniowy termin do rozpoczęcia OPERACJI, na
przemieszczenie takiej grupy wojsk z całymi tyłami i
przygotowanie się do niej - jest NIEMOŻLIWE...
ponadto BRAK REZERW dla wzmocnienia w razie sukcesu
Nakazano tylko przyspieszyć przygotowania (
zasłaniano się prośbami mieszkańców miasta , którzy
byli pod ostrzałem i bombami, wzmagał się głód..
TRZEBA BYŁO JAK NAJSZYBCIEJ ZLIKWIDOWAĆ BLOKADĘ ) i
jako bodziec- środek pomocy- posłano mistrza od
rozstrzeliwania ...komisarza Mechlisa
Nowe dyw.59A ( np.382 DP operacyjnie przekazane
potem do 2AU ) i uzupełnienia dla 2AU stanowili
rezerwiści pomiędzy 30-40r. życia z wiosek Syberii-
wojskowe przeszkolenie przeszli w końcu lat 20- i na
pocz.30-tych - przerzucono na front bez
przeprowadzonego podstawowego przeszkolenia
wojskowego choćby nawet celem przypomnienia
?pierwsze transporty dotarły na front 27 grudnia
Obiecano jednocześnie ,że gdy wojska przejdą rzekę
Wołchow jako wsparcie Szt.Gen. podeśle z rezerw
20-ścia bat. narciarzy dla wsparcia przerzucono z
Leningradu na potrzeby F.Wołchowskiego 124-tą bryg.
czołgów
w składzie 16 czołgów KW-1, które w nocy przeszły po
lodzie j.Ładoga
po cięzkich walkach pod Tychwinem zimą 1941
obie strony były b.wyczerpane i Niemcy ( wg .
rozkazu Hitlera postanowili wziąć miasto głodem
dlatego linię obrony oparli o mocno umocnione i
rozbudowywane już od października 1941 pozycje
obronne ,których :
I pas przebiegał na zach. brzegu rzeki Wołchow
rozbudowany pas obrony z licznymi bunkrami obficie
wyposażonych w broń maszynową ,ich ogień kontrolował
lustro wody i miejsca przepraw.
główną linią która była rozbudowana w oparciu o
nasyp linii kolejowej Nowgorod-Czudowo ,bunkrami
drewnino-ziemnymi, broń maszynowa ,moździerze
,całość osłaniana była liczną artylerią i mogła
liczyć na silne wsparcie lotnictwem, czołgami tam
gdzie pozwalał teren....
Obszar pomiędzy oboma liniami pokryty był zasiekami
z drutu kolczastego ,polami minowymi zwykłymi i
zdalnie odpalanymi,
dowództwo niemieckie nazywało żołnierzy na tych
pozycjach : błotni grenadierzy lub wołchowskie bobry
głęboki po pas śnieg i 20 stopni mrozu powodowało
,że mimo iż pozycja niemiecka znajdowała się w
odległ.100-1000m pokonanie jej pod ostrzałem broni
maszynowej i artylerii odbywało się powoli
brak wsparcia własnego lotnictwa i czołgów ,
tragiczny brak zapasów amunicji do dział ( na pocz.
operacji było po 20 pocisków/działo) powodował, że
wsparcie ogniowe było iluzoryczne ? wszystko
należało zrobić granatami i bagnetem piechoty (
PONADTO brak było oddz. narciarzy i białych ubiorów
maskujących )
brak środków łącz. - TYLKO łącznicy co przy w/w
trudnościach stawiało pod dużym znakiem zapytania
kierowanie atakiem ......
Stalinowi ŻAL było porzucić terytoria zdobyte mimo
,że żadnych widoków na udzielenie pomocy nie było
Własow miał zostać kozłem ofiarnym mimo, że nie on
planował ,przygotowywał, rozpoczął i prowadził
wspomnianą operację...
Rosjanom udało się za cene ogromnych strat zrobić
tzw ogniowy korytarz ? pas terenu o szer.700m,
którym szły niewystarczające dostawy i wywożono
rannych- tylko nocą ( był przestrzeliwany z obu
stron z broni maszynowej)
niech przykładem będzie to, że po wojnie na
stanowiskach strzeleckich ckm-ów leżało po 700-800kg
mosiężnych łusek.....
W kwietniu BRAKI ( zabici,ranni,zaginieni) w
ukompletowaniu dywizji i brygad wynosiły 70%
W kwietniu zaczęły się wiosenne roztopy ..
żołnierze całymi dniami przebywali w wodzie po
kolana , czasami po pas .. trwał cały czas ostrzał
armatni i bombardowania ... pozbawieni łaczności z
dowództwem, żywności....... wszędzie leżały zwłoki
Rosjan i dużo mniej liczne Niemców.....na miejscach
gdzie sucho leżeli ranni, krzyki ,błagania o pomoc..
palący się las i dymiący torf ,miotający się w tym
jeszcze żywi żołnierze, drzewa na wys. człowieka
były odarte z kory, zjedzono konie i także trupy
padłych koni, rzemienie i wszystko co było
skóropodobne
w.g oficjalnych danych w operacji poległo 310tys.
żołnierzy w TYM tzw. STRATY
Męska wyprawa śladami gułagów
Dziewięciu pasjonatów motoryzacji i ekstremalnej turystyki pod wodzą Jerzego Pączka z Łosina uczestniczyło w czerwcu w wyprawie do Archangielska , partnerskiego miasta Słupska. Do drodze zwiedzili opuszczone budynki działającego do 2007 roku gułagu. – To robiło przygnębiające wrażenie – mówią uczestnicy wyprawy.
W 2004 roku spotkali się w
gronie kilkunastu mężczyzn, którzy mieli ochotę na
męską przygodę w trakcie wyprawy samochodami
terenowymi po bezdrożach . Tak powstał klub off
roadowy pod przewodnictwem Jerzego Pączka,
właściciela zakładu blacharskiego z Łosina, który
zgromadził innych pasjonatów tego typu turystyki. .
Najpierw pojechali do Transylwanii - szlakiem
Drakuli.
Potem zwiedzili Krym, Murmańsk , Turcję i dotarli do
Archangielska. W 2009 roku dojechali aż do
Jekaterynburga, stolicy Uralu i fotografowali się na
granicy Europy i Azji, pokonując w sumie ponad 8
tysięcy kilometrów.
W tym roku, 3 czerwca znowu wyruszyli w drogę. W nowym, 9-osobowym składzie , przez ponad dwa tygodnie poróżowali trzema samochodami terenowymi. Punktem docelowym ponownie był Archangielsk i jego otoczeni, ale pokonując w sumie ponad 6 tysięcy kilometrów, zobaczyli wiele miejsc, które zrobiły na nich wielki wrażenie.
- Po drodze wyznaczyliśmy sobie kilka punktów, które chcielibyśmy zobaczyć – mówił dziennikarzom przed wyjazdem z Kobylnicy Jerzy Pączek, komandor wyprawy Archangielski Trakt 2011. - Pierwszym z nich jest Dolina Śmierci oraz wymarła wioska drwali. W Nowogrodzie Wielkim czeka na nas tamtejsza Polonia, dla której wieziemy materiały dydaktyczne do nauki języka polskiego. W Archangielsku czekają na nas członkowie klubu samochodów terenowych. Będziemy też uczestniczyć w 50-leciu archangielskiej mariny i w miejscowym festiwal muzyki szantowej.
Dzisiaj już wiadomo, że tych wszystkich planów nie udało się zrealizować, ale i tak wyprawa dla jej uczestników była bardzo ekscytująca i ciekawa. Poprzez Litwę i Łotwę najpierw dojechali do Nowogrodu Wielkiego, ponad 200 tysięcznego miasta, położonego nad rzeką Wołchow , które jest stolicą obwodu nowogrodzkiego.
- Spotkaliśmy się z tamtejszą Polonią, dla której przywieźliśmy książki przygotowane przez panią Krystynę Walner, nauczycielkę z II LO w Słupsku , współpracującą od wielu już lat z rosyjskim liceum w Nowogrodzie Wielkim .To spotkanie było dla nas bardzo wzruszające, bo przyjęto nas z polską gościnnością. Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że nasi rodacy, którzy mieszkają w Rosji, ciągle kultywują polskie tradycje i nadal są przywiązani do ojczystego kraju, a młodzież chce w Polsce studiować, a niektórzy myślą o osiedleniu się ojczyźnie swoich dziadków – relacjonuje Jerzy Pączek.
Z Nowogrodu uczestnicy wyprawy chcieli dojechać do Doliny Śmierci, gdzie w czasie II wojny światowej toczyły się zacięte walki i zginęły tysiące żołnierzy radzieckich i niemieckich. – Niestety, musieliśmy zrezygnować z tego punktu wyprawy, bo jak na wytłumaczono w tym czasie roi się tam tysiące potężnych komarów, które nie pozwalają normalnie funkcjonować – wyjaśnia komandor Pączek.
Dlatego członkowie wyprawy pojechali w kierunku Archangielska, po drodze mijając opuszczone gułagi i wymarłe wsie. To był posępny widok. – Jeszcze bardziej przygnębiające było to, że pozostawione tam ślady wskazywały, że te ukryte w lasach więzienia - swoimi rozmiarami zbliżone do wielkości Kobylnicy – a jednocześnie połączone z tartakami, gdzie pracowali więźniowie, funkcjonowały jeszcze w 2007 roku. Teraz rozpadają się przez nikogo niepilnowane - opowiadają uczestnicy wyprawy.
Zupełnie inny świat zobaczyli natomiast w Archangielsku, gdzie przyjął ich sympatyczny i przyjacielsko nastawiony mer Wiktor Pavlenko. Dzięki jego wsparciu mogli obejrzeć miasto. Uczestniczyli także w miejscowym festiwalu szantowym , który ma długoletnią tradycję i przyciąga tłumy słuchaczy, cumujących swoimi łodziami w malowniczej marinie.
- Dla nas jednak najbardziej ekscytująca była trochę nielegalna wizyta w portowym, ale jednocześnie zamkniętym mieście Siewierodwinsku, położonym około 40 kilometrów za Archangielskiem, gdzie na rogatkach stoją strażnicy. W tym mieście w ośmiokilometrowym doku buduje się łodzie podwodne o napędzie atomowym. Tam też powstał słynny Kursk, który zatonął w niejasnych okolicznościach. Naszym przewodnikiem był mężczyzna, który uczestniczył w jego dziewiczym rejsie.
Poza tym uczestnicy wyprawy musieli sobie poradzić z podniesieniem jednego z samochodów, który wywrócił się ze skarpy. Na szczęście – poza rozbitą szybą – wywrotka niespowodowana większych szkód i samochód mógł bezpiecznie jechać dalej. – Więcej strachu się najedliśmy, gdy znaleźliśmy się w strefie nadgranicznej, a rosyjscy pogranicznicy potraktowali nas , jakbyśmy chcieli nielegalne przekroczyć granicę. Uspokoili się dopiero wówczas, gdy im pokazaliśmy nasze mapy, na których nie było zaznaczonej granicy - mówi Jerzy pączek.
Za to bez żadnych problemów członkowie wyprawy mogli rozbić obóz i wypocząć nad samym Morzem Białym. Było tam nie tylko pięknie i dziko, ale na dodatek nikt nie żądał żadnych opłat i nie stawiał żadnych wymogów. – Czuliśmy się tam tak, jakbyśmy byli w dziewiczym świecie - mówi Pączek. Oczywiście nie byliby zadowoleni, gdyby nie zaliczyli jazdy po bezdrożach , których w tej części Rosji nie brakuje. – Tam na drodze można nawet spotkać tira tak zakopanego w wypełnionym wodą dole, że bez użycia czołgu nie da się go wyciągnąć – zdradzają moi rozmówcy.
Nadal są pełni wrażeń. Choć
koszty wyprawy pokryli w większości sami, to są
wdzięczni za wsparcie sponsorom oraz Urzędowi
Miejskiemu w Słupsku oraz Urzędowi Gminy Kobylnicy .
Ten ostatni wyposażył ich w ubrania. Być może już
niedługo uda im się przedstawić szerszą opowieść z
wyprawy, bo cały czas pracują nad filmem, który
nagrał towarzyszący im zawodowy kamerzysta.
relacja Zbigniew Marecki
http://wyprawa-na-ural.cba.pl/
_____________________________________________________________________
Jekaterynburg - Miasto zabójców Cara
Aby dojechać ze Słupska do
Jekaterynburga, trzeba pokonać ponad
3500 kilometrów. To kawał drogi.
Jadąc mija się kilometry ciągnących
się przy drodze łąk, krzewów i
brzozowych lasków, wiele
rozpadających się drewnianych
chatynek, opuszczone sowchozy,
gigantyczną, nowoczesną i tętniącą
życiem Moskwę, muzułmański i
zaskakujący gospodarnością Kazań,
wytrwale pompujące ropę niewielkie
szyby naftowe w Tatarstanie oraz
liczne rzeki i jeziora, czasem tylko
pozornie wyglądające na czyste i
bezpieczne. Na końcu tej drogi
znajduje się właśnie Jekaterynburg,
1,5-milionowa metropolia.
Czterdzieści kilometrow dalej
wytyczono symboliczną granicę między
Europą i Azją. To tam jeżdżą
oficjalne delegacje z krajów
azjatyckich, które spotykają się w
Jekaterynburgu na szczytach
gospodarczych, aby zobaczyć
historyczne przedstawienie,
podkreślające zasługi carycy
Katarzyny II (Jekaterynburg to po
polsku „miasto Katarzyny”) dla
rozwoju metropolii i całego regionu.
Gdy w połowie czerwca do
Jekaterynburga dojechali uczestnicy
słupskiej wyprawy samochodowej na
Ural, na ulicach miasta najbardziej
rzucali się w oczy milicjanci,
którzy sporymi grupami chodzili po
placach i chodnikach. Według
miejscowych mediów sprowadzono ich
tam 90 tysięcy, aby przed przyjazdem
Putina na szczyt państw Azji zadbali
o bezpieczeństwo oficjeli i
zademonstrowali siłę Rosji.
Od poniżenia do świętości
To jednak nie jest jedyna
niespodzianka, która czeka
podróżników w mieście, gdzie nadal
nad głównym placem góruje potężny
pomnik Lenina. Wbrew pozorom on
wcale nie jest tylko symbolem
przeszłości. Dla wielu - zwłaszcza
starszych mieszkańców Jekaterynburga
– Lenin i jego idee są wciąż żywe.
To komunistyczny święty, w
odróżnieniu od Stalina, który dla
wielu, także już w Rosji, jawi się
jako okrutnik. Dlatego miejscowi
komuniści ciągle spotykają się pod
pomnikiem Lenina. Czytają stare i
nowe wydania „Prawdy, pokazują swoje
sowieckie medale i tęsknią za
dawnymi czasami.
- Wy z Polski? To od waszego Wałęsy
i naszego Gorbaczowa zaczęło się to
zło. Za Breżniewa żyło się dobrze, a
teraz Putin nawet nie poradzi – mówi
jeden ze starszych mężczyzn, którzy
debatują pod pomnikiem.
I nie ma się co dziwić, bo nawet w
tym wielkim mieście poziom
bezrobocia zbliża się do 20 procent,
średnia miesięczna emerytura wynosi
8500 rubli (nieco powyżej 850 zł), a
średnia płaca niewiele przekracza 11
tysięcy rubli, a tymczasem metr
kwadratowy nowego mieszkania – jak
informują reklamy – kosztuje prawie
tysiąc dolarów (34 tysiące rubli).
Na dodatek w rejonie Jekaterynburga
właśnie bankrutują wielkie,
posowieckie zakłady metalurgiczne,
które premier Putin próbuje ratować,
pozwalając na tworzenie
prywatno-państwowych firm, szybko
ograniczających zatrudnienie. Na tym
tle coraz większe fortuny „nowych
ruskich”, włącznie z bogactwem
rodziny niemieckiego mera miasta,
budzą zazdrość i wiele komentarzy,
które jednak zwykli mieszkańcy
miasta pozostawiają dla siebie. O
polityce wolą nie rozmawiać, bo „
wszystko mówią w telewizji”.
Tymczasem w 2003 roku Putin
postanowił zerwać z bolszewicką
historią Jekaterynburga, który w
czasach proletariackiej rewolucji
przeszedl do historii jako miejsce
kaźni Mikołaja II, ostatniego cara
Rosji i całej jego rodziny. To
tutaj bowiem w obawie przed białymi
kontrrewolucjonistami postanowiono
zabić władcę i jego bliskich, bo
nawet po abdykacji ciągle był
niebezpieczny, gdyż mógł zostać
odbity przez kontrrewolucjonistów i
ponownie przez nich osadzony na
tronie. Z tego względu w największej
tajemnicy bolszewicy zabili cara,
carową, carewicza i wszystkie
carówny, aby przy życiu nie pozostał
ani jeden bezpośredni pretendent do
tronu z linii Romanowów. Na dodatek
ich ciała wywieziono do lasu za
Jekaterynburgiem i zagrzebano w
miejscu dzisiaj nazywanym Ganina
Jama.
- Jeszcze do lat osiemdziesiątych
budynek, w którym bolszewicy
dokonali rzezi na Romanowach,
pokazywano wycieczkom – mówi Dorota
Suchy, absolwentka Uniwersytetu
Adama Mickiewicza w Poznaniu, która
przez ostatnie dwa lata była
lektorką języka polskiego na
państwowym uniwersytecie w
Jekaterynburgu.
Teraz na jego miejscu stoi tzw.
cerkiew na krwi. Ta potężna,
mieniąca się złotem świątynia jest
poświęcona nowym świętym
prawosławnym – całej carskiej
rodzinie. Świadczą o tym nie tylko
upamiętniający ich tragedię monuent
przed cerkwią, ale także liczne
ikony wewnątrz świątyni, które
przedstawiają cara i jego
najbliższych. Pobożni mieszkańcy
miasta modlą się i zapalają świeczki
przed ich wizerunkami.
Natomiast zmotoryzowani turyści
często jadą jeszcze do Ganinej Jamy,
usytuowanej w lesie, około 15
kilometrów za miastem, gdzie od
kilku lat trwa budowa potężnego
monastyru ku czci rodziny carskiej.
Już zbudowano 9 z 15 cerkwi, które
mają się mieścić za drewnianym
ostrokołem otaczającym monastyr. W
jego centrum znajduje się
prawosławny krzyż, który ustawiono w
miejscu, gdzie odkopano resztki ciał
Romanowów. Otacza go galeria pod
dachem, w której umieszczono
fotografie dokumentujące sceny z
życia dworu Romanowów oraz
wydarzenia związane z wydobyciem
zwłok i ustanowieniem monastyru. On
wyraźnie zaczyna pełnić rolę
rosyjskiej Częstochowy. Na straganie
przy bramie wejściowej wyklejaną, a
nie malowaną ikonę cara można już
kupić za 40 rubli i widać, że
chętnych nie brakuje.
Aleja
zasłużonych mafii
– To musicie zobaczyć – usłyszeli
uczestnicy słupskiej wyprawy od
Polaków mieszkających w
Jekaterynburgu. Tą atrakcją okazał
się cmentarz, na którym pochowano
ofiary mafijnych porachunków z lat
90. ubiegłego wieku. Rzeczywiście
duże wrażenie robią potężne
marmurowe pomniki na grobach młodych
ludzi, urodzonych w latach
sześćdziesiątych. Na dodatek są
ozdobione płaskorzeźbami
przedstawiającymi mężczyzn w
garniturach, skórzanych kurtkach lub
dresach oraz z breloczkami od
mercedesa w ręku. Razem tworzą
swoistą aleję zasłużonych. Jej
punktem centralnym jest mauzoleum ku
czci miejscowej piękności – znanej
modelki, kochanki jednego z
mafijnych bossów, która także
zginęła z ręki zamachowca.
- W tamtych latach strzelaniny na
ulicach miasta odbywały się co dnia.
Teraz jest o wiele spokojniej.
Mafiozi się wzajemnie powybijali,
przeszli do legalnego biznesu,
wyjechali albo siedzą w więzieniu.
Czas ich potęgi już minął – mówią
mieszkańcy miasta, ale gdy się
wsiada do taksówki, która po klienta
przyjeżdża bez żadnego oznakowania,
to można zwątpić, czy tak jest
rzeczywiście.
relacja Zbigniew Marecki
http://wyprawa-na-ural.cba.pl/
Samochodem po Rosji
Rosja jest krajem bezpiecznym, ale może zaskakiwać, jeśli wybierzemy
się do niej z myślą, że jedziemy do
normalnego kraju zachodniego. W
państwie Putina jednak panują nieco
inne zasady niż te, do których
przyzwyczailiśmy się w Unii
Europejskiej.
Problemy zaczynają się już na samym
początku, bo do Rosji nie wjedziemy
bez zaproszenia i wizy. To pierwsze
najlepiej otrzymać od osoby
prywatnej, bo wtedy dla obu stron –
zapraszanej i zapraszającej –
oznacza to mniej formalności.
Internet teraz dużo ułatwia, bo dość
łatwo tą drogą można nawiązać
kontakt z Polakami, którzy mieszkają
w Rosji. Zwykle to od nich można
otrzymać formalne zaproszenie.
Czasem dzięki ich kontaktom można
też załatwić bezpłatną wizę. Jeśli
będzie to niemożliwe, to musimy
wykupić w ambasadzie rosyjskiej wizę
turystycznej. W zależności od
terminu jej ważności zapłacimy rożne
opłaty. Gdy w Rosji chcemy przebywać
trzy tygodnie, to koszt opłaty
przekracza nieco 200 zł od osoby. W
czasie podróży musimy także pamiętać
o terminie ważności wizy, bo jak na
granicy pojawimy się, gdy wiza nie
będzie już ważna, to możemy mieć
spore kłopoty.
Rosyjscy pogranicznicy w czasie
odprawy granicznej każą wypełniać
indywidualne karty wjazdowe, które
stemplują i ich część wkładają do
paszportu. Nie można ich zgubić, bo
będą potrzebne podczas procedury
wyjazdowej. To samo dotyczy
certyfikatu wjazdowego dla
samochodu, którym wyruszyliśmy w
podróż.
Warto też wiedzieć, że jeśli na
rosyjską granicę wjeżdżamy
samochodem, który nie jest naszą
własnością, musimy posiadać napisane
po rosyjsku upoważnienie od jego
właściciela, że pozwala nam nim
kierować. Upoważnienie jest wymagane
nawet wtedy, gdy właściciel pojazdu
jedzie drugim obok nas.
Upoważnienie powinno być
potwierdzone, na przykład przy
pomocy firmowej pieczątki, bo wtedy
nabiera urzędowej mocy.
W Rosji nadal istnieje obowiązek
meldunkowy dla obcokrajowców.
Trzeba się zameldować w ciągu
trzech dni od momentu wjazdu do tego
kraju. Aby wywiązać się z tego
obowiązku trzeba wypełnić stosowne
druki i dostarczyć je do Urzędu
Migracyjnego, wysyłają je pocztą.
Meldunek można uzyskać w motelu,
hotelu, hostelu, bazie turystycznej
czy w mieszkaniu osoby, która nas
zapraszała. Nie wszystkie motele i
hostele przestrzegają tej procedury,
ale wtedy należy wziąć ze sobą
potwierdzenie zapłaty za pobyt,
abyśmy mieli dowód, gdzie
mieszkaliśmy. Jeśli w czasie pobytu
w Rosji będziemy się cały czas
przemieszczać, to na granicy, jeśli
zażąda tego urzędnik, musimy pokazać
meldunek z ostatniego miejsca
pobytu. Jednak czasem zdarza się, że
pogranicznicy w ogóle nie pytają o
sprawy meldunkowe.
Milicja czuwa dzień i noc
Rosja to kraj, w którym milicję
drogową możemy spotkać na każdym
kroku. Funkcjonariusze monitorują
ruch, śledząc go z tzw. gajów, czyli
milicyjnych strażnic usytuowanych
wzdłuż dróg. Patrole jeżdżą także
oznakowanymi pojazdami albo robią
zdjęcia fotoradarami lub kręcą
filmy, korzystając z samochodów
nieoznakowanych. Bardzo szybko mogą
uznać, że przekroczyliśmy przepisy
ruchu drogowego. Wtedy zagrożą nam
mandatem lub nawet odebraniem na
sześć miesięcy prawa jazdy. Są
czuli, gdy przekraczamy dozwoloną
prędkość, wyprzedzamy na ciągłej
linii albo ruszamy na przejściu
kolejowym, gdy jeszcze nie włączyło
się zielone światło. Lubią też
legitymować kierowców z czystej
ciekawości.
Nic więc dziwnego, że Polacy
podróżujący samochodami albo
ciężarówkami po Rosji bardzo często
korzystają z CB Radia, wzajemnie
informując się o sytuacji na drodze.
Mają także swoje sposoby na kontakty
z rosyjską milicją.
- Najgorsze rozwiązanie to wejście w
otwarty konflikt i kłótnie. Lepiej
grzecznie słuchać i negocjować.
Butelka dobrej polskiej wódki lub
film pornograficzny z Polski to
świetne argumenty, które zjednują
rosyjskich milicjantów – radzi Jan z
Tarnowa, od wielu lat jeżdżący tirem
na trasie do Jekaterynburga. Są też
tacy kierowcy, którzy na podróż do
Rosji wyrabiają sobie po kilka kopii
międzynarodowego prawa jazdy i w
razie napiętej sytuacji oddają jedną
z nich milicji.
Biwak nad rzeką bez problemu
W Rosji dosyć łatwo znaleźć nocleg.
Wzdłuż dróg i w miastach znajduje
się wiele różnego rodzaju mosteli,
hosteli, gościnnic i baz
turystycznych. Reprezentują bardzo
różny standard: od luksusowych po
takie, w których strach się położyć.
Właściciele jednak zawsze przed
pobraniem zapłaty pokazują, czym
dysponują. Średnia opłata za miejsce
w pokoju wynosi około 50 złotych
(500 rubli). Najczęściej można
korzystać także ze strzeżonego
parkingu. Opłata mieści się w cenie
lub jest pobierana dodatkowo.
Bez problemu można także biwakować
nad rzekami, jeziorami lub w lasach.
Wtedy jednak trzeba się liczyć z
atakiem komarów, które potrafią być
dokuczliwe i nie zawsze reagują na
różne chemiczne środki przeciw nim.
- W okolicach Uralu trzeba się też
liczyć z tym, że zaatakuje nas
kleszcz. Tutejsze kleszcze są
niebezpieczniejsze niż te w Polsce,
bo mogą nawet powodować paraliż.
Dlatego przed wyjazdem do Rosji
najlepiej się zaszczepić, a jeśli
tego nie zrobimy, a w nasze ciało
wbije się kleszcz, to nie należy go
odrywać, ale szybko jechać do
lekarza, aby stwierdził, z jakim
typem kleszcza się spotkaliśmy.
Wtedy on wybierze właściwy lek –
tłumaczy Dorota Suchy, była
pracownica uniwersytetu w
Jekaterynburgu.
W rosyjskich rzekach i jeziorach
można również bez problemu wędkować.
Tam nikt nie żąda opłat ani nie
ściga wędkarzy, gdy korzystają nawet
z kilku wędek jednocześnie.
- Radziłabym jednak uważać z
wędkowaniem i kąpaniem się w rzekach
i jeziorach na północy Rosji, bo tam
armia przeprowadzała różne
eksperymenty, o których nic nie
wiemy. Dlatego na przykład zdarzają
się piękne i kuszące zbiorniki wodne
pozbawione ryb, przy których
umieszczono malutkie tabliczki
informujące o zakazie kąpania się –
ostrzega Dorota Suchy. Ona przez
cały czas pobytu w Jekaterynburgu na
wszelki wypadek piła tylko wodę
mineralną.
Łukoil najpewniejszy
Na szlaku z Polski do Jekaterynburga
już istnieje i ciągle buduje się
wiele stacji benzyowych. Z
zatankowaniem nie ma więc problemu,
ale sami Rosjanie ostrzegają, że
jakość paliwa na tych stacjach może
być bardzo różna. Podpowiadają, aby
przede wszystkim korzystać ze stacji
Łukoilu i znanych koncernów
międzynarodowych, bo oferowane przez
nie paliwa zawsze są wysokiej
jakości.
Na tych stacjach także zawsze
zapłacimy kartą debetową lub
kredytową. Na innych może być z tym
problem. Poza tym pracownicy wielu
stacji żądają zapłaty gotówką z
góry, zanim wlejemy paliwo do baku.
Dopiero później czasem godzą się na
wymianę gotówki na opłatę kartą
kredytową.
relacja Zbigniew Marecki
http://wyprawa-na-ural.cba.pl/