EKSPEDYCJE

 

 

 

NOWOŚĆ

ZAPRASZAMY DO ZAPOZNANIA SIĘ Z MATERIAŁEM FILMOWYM Z NASZEJ OSTATNIEJ WYPRAWY DO DOLINY ŚMIERCI

 

Reportaż z wyprawy do północnej Rosji. Do miejsc, w których w czasie II wojny światowej zginęło pół miliona żołnierzy. Rejon, w którym w latach 1941-44 liczba poległych była większa niż liczba mieszkańców, a walki prowadzono w terenie tak trudnym, że udało nam się dotrzeć na miejsce wyłącznie dzięki wojskowej amfibii.
Ponadto film przedstawia życie codzienne w odciętej od świata, opuszczonej rosyjskiej wsi. Opowieść kobiety, która już od 25 lat mieszka w wiosce zupełnie samotnie. Całość uzupełnia rosyjska muzyka ludowa oraz komentarz niezwykle sympatycznego Rosjanina o polskich korzeniach.

Rosyjska wieś, bezdroża i opowiedziana tu historia wprawdzie nie jest tak spektakularna jak spadający w Czelabińsku meteoryt, niemniej zapraszam do obejrzenia 32 minutowego dokumentu wszystkich zainteresowanych poznaniem Rosji innej, niż ta znana z telewizji i pocztówek. Jeżeli przed obejrzeniem filmu wolisz zobaczyć zdjęcia znajdziesz je na stronie:
http://www.waldemar.katowice.pl/0007_...
http://www.waldemar.katowice.pl

Montaż filmu to dosyć specyficzny typ zajęcia - polega na tym, że ten sam materiał filmowy widzimy, słyszymy kilkaset razy. Osobom, które zobaczą film po raz pierwszy chciałem zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową. W pierwszym momencie sam jej nie doceniałem. Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach wschodnia muzyka ludowa wydaje się być passé. Jeśli jednak odrzucimy uprzedzenia, to szybko odkryjemy, że linia melodyczna tych utworów ma w sobie to "coś".

Osoby, które przyczyniły się do powstania filmu:

Jerzy Pączek - producent filmu, pomysłodawca i główny organizator wyprawy, bez niego żadna sprawa by nie ruszyła z miejsca.
Stanisław Balcerzak - specjalista od kamery, dzięki któremu montaż filmu był wyborem pomiędzy jednym a drugi udanym ujęciem.
Pani Jadwiga, Pani Alicja, Pan Zdzisław - przedstawiciele Polonii w Nowogrodzie, bez nich nigdy byśmy nie dotarli do osób i miejsc przedstawionych w filmie.
Natasza Kloc - specjalistka od języków obcych, nie widziałem dziewczyny na oczy, a mimo to zgodziła się przetłumaczyć rosyjskie wiersze. Miłe, że w dzisiejszym świecie ciągle można liczyć na taką bezinteresowność.

 

TROCHĘ HISTORII

 

24 stycznia 1943r. 2 Armia Uderzeniowa pod dowództwem generała Własowa przeszła do natarcia w kierunku oblężonego Leningradu. Wkrótce jej dywizje zostały odcięte od głównych sił frontu i walczyły w warunkach okrążenia przez 3 miesiące. Wysiłki zmierzające do przebicia korytarza do otoczonych jednostek siłami głównych sił frontu nie przyniosły rezultatu, a zgoda naczelnego dowództwa na przebijanie się otoczonych jednostek do swoich została udzielona dopiero wtedy, gdy nie były one już w stanie pokonać oporu przeciwnika.

 

W wyniku ciężkich walk z cofającymi się wojskami radz. Niemcom walczącym w Grupie Armii- Północ już 8 września 1941 udało się otoczyć miasto i zamknąć okrążenie, oddzielając miasto od reszty kraju. Połączenie z Wielką Ziemią było jedynie przez wody jez. Ładoga.

Odblokować miasto można było jedynie w najbardziej wąskim paśmie ziemi na połud. brzegach jez. około m. Szliselburg gdzie Niemcy wdarli się klinem w obronę radz. na szerokości 10-15km.

Najważniejszy strategicznie był najmocniej rozbudowany przez Niemców- rejon wzgórz o wysokości od 43m do 57m z wioską Siniawino- górujących nad całym rejonem błot ,pól torfowych i zagajników ( tzw. nizina przyładogska ), pozwalał kontrolować teren pomiędzy płd. brzegiem j.Ładoga , a rzeką Mga ,gdzie przebiegał TEN NAJWĘŻSZY odcinek rozdzielający wojska radz.

Nacierający tam Rosjanie musieli pokonać prawie 2km otwartego terenu, podmokłego, torfowego ?
aby robić przejścia dla piechoty ,czołgów, dostaw POTRZEBA było wykładać drogi odcinków drzew, faszyny wszystko pod ostrzałem dobrze okopanych i ufortyfikowanych Niemców ,którzy z opanowanych wzgórz mieli wszystko jak na dłoni

Klin rozdzielał wojska radz. walczące w Leningradzie - Front Leningradzki od wojsk Frontu Wołchowskiego ( który został utworzony 12.12.1941 i w jego weszły 4 i 52 ( w trakcie formowania ) potem doszły 54A i 2A Uderzeniowa ( b.26A rezerwowa przemianowana w grudnia w 2 armię uderzeniową TYLKO Z NAZWY UDERZENIOWA w składzie 1 dyw.piechoty , 9 brygad piech. - dow. gen.ljt. Sokołow ?przyszedł z NKWD brak doświadczenia wojskowego ,potem zmienił go gen.ljt. Kłykow)
F.Wołchowski liczył ok.250km długości miał dostęp do zaopatrzenia ... itp. napływającego z głębi nie okupowanej części kraju tzw. Wielkiej Ziemi

Ukształtowanie terenu ,rejony błotnisto-leśne są charakterystyczne dla całego pasa terenu w płn.-wsch. częsci od Nowgoroda do j.Ładoga , warunki pogodowe, deszcze w okresie wiosennym i od września ? zmieniają tereny podeschłe w trudno dostępne
Zimą nie można kopać okopów albowiem ziemia zamarza na głęb.1m i więcej
Latem jak zacznie się kopać już na 20 cm pojawia się woda, ponadto przeważają tereny bagniste
Brak dróg , trudne warunki poruszania się czołgów, samochodów
Aby się poruszać trzeba było budować drogi z drzew zrąbanych, kładzionych jeden obok drugiego, łączyć ze sobą , nowe warstwy .. pod ciężarem zapadają się , pękają ....... itd.
.......Mozolna syzyfowa praca ..
Niemcy obstawiali nawet najmniejsze wzgórza i budowali tam punkty oporu , drewniano-ziemne bunkry, przewidywali miejsca w których latem kiedy wody gruntowe przysychały i teren stawał się dostępny dla wojsk - aby zapobiec w tych miejscach atakom Rosjanom stawiali pola minowe i bunkry...

Będący w euforii Stalin po zwycięstwie w grudniu 1941 pod Moskwą nie chciał słyszeć
1. o nierealnej możliwości przeprowadzenia i przygotowania operacji odblokowania miasta Lenina,
2. o nie przygotowaniu nowego frontu Wołchowskiego i jego tyłów do jej przeprowadzenia , przy braku dróg, zapasów, wsparcia lotniczego i artylerii, łączności, środków obrony pplot......
3. 54A i 2AU były rozmieszczone e punktach formowania na Syberii ?rejon Wołogdy ? mała przepustowość północnych linii kolejowych ,bombardowania niem. lotnictwa stwarzały możliwość ,że 10-dniowy termin do rozpoczęcia OPERACJI, na przemieszczenie takiej grupy wojsk z całymi tyłami i przygotowanie się do niej - jest NIEMOŻLIWE... ponadto BRAK REZERW dla wzmocnienia w razie sukcesu

Nakazano tylko przyspieszyć przygotowania ( zasłaniano się prośbami mieszkańców miasta , którzy byli pod ostrzałem i bombami, wzmagał się głód.. TRZEBA BYŁO JAK NAJSZYBCIEJ ZLIKWIDOWAĆ BLOKADĘ ) i jako bodziec- środek pomocy- posłano mistrza od rozstrzeliwania ...komisarza Mechlisa
Nowe dyw.59A ( np.382 DP operacyjnie przekazane potem do 2AU ) i uzupełnienia dla 2AU stanowili rezerwiści pomiędzy 30-40r. życia z wiosek Syberii- wojskowe przeszkolenie przeszli w końcu lat 20- i na pocz.30-tych - przerzucono na front bez przeprowadzonego podstawowego przeszkolenia wojskowego choćby nawet celem przypomnienia ?pierwsze transporty dotarły na front 27 grudnia
Obiecano jednocześnie ,że gdy wojska przejdą rzekę Wołchow jako wsparcie Szt.Gen. podeśle z rezerw 20-ścia bat. narciarzy dla wsparcia przerzucono z Leningradu na potrzeby F.Wołchowskiego 124-tą bryg. czołgów
w składzie 16 czołgów KW-1, które w nocy przeszły po lodzie j.Ładoga
po cięzkich walkach pod Tychwinem zimą 1941
obie strony były b.wyczerpane i Niemcy ( wg . rozkazu Hitlera postanowili wziąć miasto głodem dlatego linię obrony oparli o mocno umocnione i rozbudowywane już od października 1941 pozycje obronne ,których :
I pas przebiegał na zach. brzegu rzeki Wołchow rozbudowany pas obrony z licznymi bunkrami obficie wyposażonych w broń maszynową ,ich ogień kontrolował lustro wody i miejsca przepraw.

główną linią która była rozbudowana w oparciu o nasyp linii kolejowej Nowgorod-Czudowo ,bunkrami drewnino-ziemnymi, broń maszynowa ,moździerze ,całość osłaniana była liczną artylerią i mogła liczyć na silne wsparcie lotnictwem, czołgami tam gdzie pozwalał teren....
Obszar pomiędzy oboma liniami pokryty był zasiekami z drutu kolczastego ,polami minowymi zwykłymi i zdalnie odpalanymi,
dowództwo niemieckie nazywało żołnierzy na tych pozycjach : błotni grenadierzy lub wołchowskie bobry

głęboki po pas śnieg i 20 stopni mrozu powodowało ,że mimo iż pozycja niemiecka znajdowała się w odległ.100-1000m pokonanie jej pod ostrzałem broni maszynowej i artylerii odbywało się powoli
brak wsparcia własnego lotnictwa i czołgów , tragiczny brak zapasów amunicji do dział ( na pocz. operacji było po 20 pocisków/działo) powodował, że wsparcie ogniowe było iluzoryczne ? wszystko należało zrobić granatami i bagnetem piechoty ( PONADTO brak było oddz. narciarzy i białych ubiorów maskujących )
brak środków łącz. - TYLKO łącznicy co przy w/w trudnościach stawiało pod dużym znakiem zapytania kierowanie atakiem ......

Stalinowi ŻAL było porzucić terytoria zdobyte mimo ,że żadnych widoków na udzielenie pomocy nie było
Własow miał zostać kozłem ofiarnym mimo, że nie on planował ,przygotowywał, rozpoczął i prowadził wspomnianą operację...

Rosjanom udało się za cene ogromnych strat zrobić tzw ogniowy korytarz ? pas terenu o szer.700m, którym szły niewystarczające dostawy i wywożono rannych- tylko nocą ( był przestrzeliwany z obu stron z broni maszynowej)
niech przykładem będzie to, że po wojnie na stanowiskach strzeleckich ckm-ów leżało po 700-800kg mosiężnych łusek.....

W kwietniu BRAKI ( zabici,ranni,zaginieni) w ukompletowaniu dywizji i brygad wynosiły 70%

W kwietniu zaczęły się wiosenne roztopy ..
żołnierze całymi dniami przebywali w wodzie po kolana , czasami po pas .. trwał cały czas ostrzał armatni i bombardowania ... pozbawieni łaczności z dowództwem, żywności....... wszędzie leżały zwłoki Rosjan i dużo mniej liczne Niemców.....na miejscach gdzie sucho leżeli ranni, krzyki ,błagania o pomoc.. palący się las i dymiący torf ,miotający się w tym jeszcze żywi żołnierze, drzewa na wys. człowieka były odarte z kory, zjedzono konie i także trupy padłych koni, rzemienie i wszystko co było skóropodobne



w.g oficjalnych danych w operacji poległo 310tys. żołnierzy w TYM tzw. STRATY

 

 

 

Męska wyprawa śladami gułagów

Dziewięciu pasjonatów motoryzacji i ekstremalnej turystyki pod wodzą Jerzego Pączka z Łosina uczestniczyło w czerwcu w wyprawie do Archangielska , partnerskiego miasta Słupska. Do drodze zwiedzili opuszczone budynki działającego do 2007 roku gułagu. – To robiło przygnębiające wrażenie – mówią uczestnicy wyprawy.

W 2004 roku spotkali się w gronie kilkunastu mężczyzn, którzy mieli ochotę na męską przygodę w trakcie wyprawy samochodami terenowymi po bezdrożach . Tak powstał klub off roadowy pod przewodnictwem Jerzego Pączka, właściciela zakładu blacharskiego z Łosina, który zgromadził innych pasjonatów tego typu turystyki. . Najpierw pojechali do Transylwanii - szlakiem Drakuli.
Potem zwiedzili Krym, Murmańsk , Turcję i dotarli do Archangielska. W 2009 roku dojechali aż do Jekaterynburga, stolicy Uralu i fotografowali się na granicy Europy i Azji, pokonując w sumie ponad 8 tysięcy kilometrów.

W tym roku, 3 czerwca znowu wyruszyli w drogę. W nowym, 9-osobowym składzie , przez ponad dwa tygodnie poróżowali trzema samochodami terenowymi. Punktem docelowym ponownie był Archangielsk i jego otoczeni, ale pokonując w sumie ponad 6 tysięcy kilometrów, zobaczyli wiele miejsc, które zrobiły na nich wielki wrażenie.

- Po drodze wyznaczyliśmy sobie kilka punktów, które chcielibyśmy zobaczyć – mówił dziennikarzom przed wyjazdem z Kobylnicy Jerzy Pączek, komandor wyprawy Archangielski Trakt 2011. - Pierwszym z nich jest Dolina Śmierci oraz wymarła wioska drwali. W Nowogrodzie Wielkim czeka na nas tamtejsza Polonia, dla której wieziemy materiały dydaktyczne do nauki języka polskiego. W Archangielsku czekają na nas członkowie klubu samochodów terenowych. Będziemy też uczestniczyć w 50-leciu archangielskiej mariny i w miejscowym festiwal muzyki szantowej.

Dzisiaj już wiadomo, że tych wszystkich planów nie udało się zrealizować, ale i tak wyprawa dla jej uczestników była bardzo ekscytująca i ciekawa. Poprzez Litwę i Łotwę najpierw dojechali do Nowogrodu Wielkiego, ponad 200 tysięcznego miasta, położonego nad rzeką Wołchow , które jest stolicą obwodu nowogrodzkiego.

- Spotkaliśmy się z tamtejszą Polonią, dla której przywieźliśmy książki przygotowane przez panią Krystynę Walner, nauczycielkę z II LO w Słupsku , współpracującą od wielu już lat z rosyjskim liceum w Nowogrodzie Wielkim .To spotkanie było dla nas bardzo wzruszające, bo przyjęto nas z polską gościnnością. Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że nasi rodacy, którzy mieszkają w Rosji, ciągle kultywują polskie tradycje i nadal są przywiązani do ojczystego kraju, a młodzież chce w Polsce studiować, a niektórzy myślą o osiedleniu się ojczyźnie swoich dziadków – relacjonuje Jerzy Pączek.

Z Nowogrodu uczestnicy wyprawy chcieli dojechać do Doliny Śmierci, gdzie w czasie II wojny światowej toczyły się zacięte walki i zginęły tysiące żołnierzy radzieckich i niemieckich. – Niestety, musieliśmy zrezygnować z tego punktu wyprawy, bo jak na wytłumaczono w tym czasie roi się tam tysiące potężnych komarów, które nie pozwalają normalnie funkcjonować – wyjaśnia komandor Pączek.

Dlatego członkowie wyprawy pojechali w kierunku Archangielska, po drodze mijając opuszczone gułagi i wymarłe wsie. To był posępny widok. – Jeszcze bardziej przygnębiające było to, że pozostawione tam ślady wskazywały, że te ukryte w lasach więzienia - swoimi rozmiarami zbliżone do wielkości Kobylnicy – a jednocześnie połączone z tartakami, gdzie pracowali więźniowie, funkcjonowały jeszcze w 2007 roku. Teraz rozpadają się przez nikogo niepilnowane - opowiadają uczestnicy wyprawy.

Zupełnie inny świat zobaczyli natomiast w Archangielsku, gdzie przyjął ich sympatyczny i przyjacielsko nastawiony mer Wiktor Pavlenko. Dzięki jego wsparciu mogli obejrzeć miasto. Uczestniczyli także w miejscowym festiwalu szantowym , który ma długoletnią tradycję i przyciąga tłumy słuchaczy, cumujących swoimi łodziami w malowniczej marinie.

- Dla nas jednak najbardziej ekscytująca była trochę nielegalna wizyta w portowym, ale jednocześnie zamkniętym mieście Siewierodwinsku, położonym około 40 kilometrów za Archangielskiem, gdzie na rogatkach stoją strażnicy. W tym mieście w ośmiokilometrowym doku buduje się łodzie podwodne o napędzie atomowym. Tam też powstał słynny Kursk, który zatonął w niejasnych okolicznościach. Naszym przewodnikiem był mężczyzna, który uczestniczył w jego dziewiczym rejsie.

Poza tym uczestnicy wyprawy musieli sobie poradzić z podniesieniem jednego z samochodów, który wywrócił się ze skarpy. Na szczęście – poza rozbitą szybą – wywrotka niespowodowana większych szkód i samochód mógł bezpiecznie jechać dalej. – Więcej strachu się najedliśmy, gdy znaleźliśmy się w strefie nadgranicznej, a rosyjscy pogranicznicy potraktowali nas , jakbyśmy chcieli nielegalne przekroczyć granicę. Uspokoili się dopiero wówczas, gdy im pokazaliśmy nasze mapy, na których nie było zaznaczonej granicy - mówi Jerzy pączek.

Za to bez żadnych problemów członkowie wyprawy mogli rozbić obóz i wypocząć nad samym Morzem Białym. Było tam nie tylko pięknie i dziko, ale na dodatek nikt nie żądał żadnych opłat i nie stawiał żadnych wymogów. – Czuliśmy się tam tak, jakbyśmy byli w dziewiczym świecie - mówi Pączek. Oczywiście nie byliby zadowoleni, gdyby nie zaliczyli jazdy po bezdrożach , których w tej części Rosji nie brakuje. – Tam na drodze można nawet spotkać tira tak zakopanego w wypełnionym wodą dole, że bez użycia czołgu nie da się go wyciągnąć – zdradzają moi rozmówcy.

Nadal są pełni wrażeń. Choć koszty wyprawy pokryli w większości sami, to są wdzięczni za wsparcie sponsorom oraz Urzędowi Miejskiemu w Słupsku oraz Urzędowi Gminy Kobylnicy . Ten ostatni wyposażył ich w ubrania. Być może już niedługo uda im się przedstawić szerszą opowieść z wyprawy, bo cały czas pracują nad filmem, który nagrał towarzyszący im zawodowy kamerzysta.
 

relacja Zbigniew Marecki
http://wyprawa-na-ural.cba.pl/
 

_____________________________________________________________________
 

Jekaterynburg - Miasto zabójców Cara

Aby dojechać ze Słupska do Jekaterynburga, trzeba pokonać ponad 3500 kilometrów. To kawał drogi. Jadąc mija się kilometry  ciągnących się przy drodze łąk, krzewów i brzozowych lasków, wiele rozpadających się  drewnianych chatynek, opuszczone sowchozy, gigantyczną, nowoczesną i tętniącą życiem Moskwę, muzułmański  i zaskakujący gospodarnością Kazań,  wytrwale pompujące ropę niewielkie szyby naftowe w Tatarstanie oraz liczne rzeki i jeziora, czasem tylko pozornie  wyglądające na czyste i bezpieczne. Na końcu tej drogi znajduje się właśnie Jekaterynburg, 1,5-milionowa metropolia. Czterdzieści kilometrow dalej wytyczono symboliczną granicę między Europą i Azją. To tam jeżdżą oficjalne delegacje z krajów azjatyckich, które spotykają się w Jekaterynburgu na szczytach gospodarczych, aby zobaczyć historyczne przedstawienie, podkreślające zasługi carycy Katarzyny II  (Jekaterynburg to po polsku „miasto Katarzyny”) dla rozwoju metropolii i całego regionu. Gdy w połowie czerwca do Jekaterynburga dojechali uczestnicy słupskiej wyprawy samochodowej na Ural,  na ulicach miasta najbardziej rzucali się w oczy milicjanci, którzy sporymi grupami chodzili po placach i chodnikach. Według miejscowych mediów sprowadzono ich tam 90 tysięcy, aby przed przyjazdem Putina na szczyt państw Azji zadbali o bezpieczeństwo oficjeli i zademonstrowali siłę Rosji.
Od poniżenia do świętości
To jednak nie jest jedyna niespodzianka, która czeka podróżników w mieście, gdzie nadal nad głównym placem góruje potężny pomnik Lenina. Wbrew pozorom on wcale nie jest tylko symbolem przeszłości. Dla wielu  - zwłaszcza starszych mieszkańców Jekaterynburga – Lenin i jego idee są wciąż żywe. To komunistyczny święty, w odróżnieniu od Stalina, który dla wielu, także już w Rosji, jawi się jako okrutnik.  Dlatego miejscowi komuniści ciągle spotykają się pod pomnikiem Lenina. Czytają stare i nowe wydania „Prawdy, pokazują swoje sowieckie medale i tęsknią za dawnymi czasami.
- Wy z Polski? To od waszego Wałęsy i naszego Gorbaczowa zaczęło się to zło. Za Breżniewa żyło się dobrze, a teraz Putin nawet nie poradzi – mówi jeden ze starszych mężczyzn, którzy debatują pod pomnikiem.

 

 
I nie ma się co dziwić, bo nawet w tym wielkim mieście poziom bezrobocia zbliża się do 20 procent, średnia miesięczna emerytura wynosi 8500 rubli (nieco powyżej 850 zł), a średnia płaca niewiele przekracza 11 tysięcy rubli, a tymczasem metr kwadratowy nowego mieszkania – jak informują reklamy – kosztuje prawie tysiąc dolarów (34 tysiące rubli). Na dodatek w rejonie Jekaterynburga właśnie bankrutują wielkie, posowieckie zakłady metalurgiczne, które premier Putin próbuje ratować, pozwalając na tworzenie prywatno-państwowych firm, szybko ograniczających zatrudnienie. Na tym tle coraz większe fortuny „nowych ruskich”, włącznie z bogactwem rodziny niemieckiego mera miasta, budzą zazdrość i wiele komentarzy, które jednak zwykli mieszkańcy miasta pozostawiają dla siebie. O polityce wolą nie rozmawiać, bo „ wszystko mówią w telewizji”.
Tymczasem w 2003 roku Putin postanowił zerwać z bolszewicką historią Jekaterynburga, który w czasach proletariackiej rewolucji  przeszedl do historii jako miejsce kaźni Mikołaja II, ostatniego cara Rosji  i całej jego rodziny. To tutaj bowiem w obawie przed białymi kontrrewolucjonistami postanowiono zabić władcę i jego bliskich, bo nawet po abdykacji ciągle był niebezpieczny, gdyż mógł zostać odbity przez kontrrewolucjonistów  i ponownie przez nich osadzony na tronie. Z tego względu w największej tajemnicy bolszewicy zabili cara, carową, carewicza i wszystkie carówny, aby przy życiu nie pozostał ani jeden bezpośredni pretendent do tronu z linii Romanowów. Na dodatek ich ciała wywieziono do lasu za Jekaterynburgiem i zagrzebano w miejscu dzisiaj nazywanym Ganina Jama.
- Jeszcze do lat osiemdziesiątych budynek, w którym bolszewicy dokonali rzezi na Romanowach, pokazywano wycieczkom – mówi Dorota Suchy, absolwentka Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, która przez ostatnie dwa lata była lektorką języka polskiego na państwowym uniwersytecie w Jekaterynburgu.
Teraz na jego miejscu stoi tzw. cerkiew na krwi. Ta potężna, mieniąca się złotem świątynia jest poświęcona nowym świętym prawosławnym – całej carskiej rodzinie. Świadczą o tym nie tylko upamiętniający ich tragedię monuent przed cerkwią, ale także liczne ikony wewnątrz świątyni, które przedstawiają cara i jego najbliższych. Pobożni mieszkańcy miasta modlą się i zapalają świeczki przed ich wizerunkami.
Natomiast zmotoryzowani turyści często jadą jeszcze do Ganinej Jamy, usytuowanej w lesie, około 15 kilometrów za miastem, gdzie od kilku lat trwa budowa potężnego monastyru ku czci rodziny carskiej. Już zbudowano 9 z 15 cerkwi, które mają się mieścić za drewnianym ostrokołem otaczającym monastyr. W jego centrum znajduje się prawosławny krzyż, który ustawiono w miejscu, gdzie odkopano resztki ciał Romanowów. Otacza go galeria pod dachem, w której umieszczono fotografie dokumentujące sceny z życia dworu Romanowów oraz wydarzenia związane z wydobyciem zwłok i ustanowieniem monastyru. On wyraźnie zaczyna pełnić rolę rosyjskiej Częstochowy. Na straganie przy bramie wejściowej wyklejaną, a nie malowaną ikonę cara można już kupić za 40 rubli i widać, że chętnych nie brakuje.
 

     

Aleja zasłużonych mafii
– To musicie zobaczyć – usłyszeli uczestnicy słupskiej wyprawy od Polaków mieszkających w Jekaterynburgu. Tą atrakcją okazał się cmentarz, na którym pochowano ofiary mafijnych porachunków z lat 90. ubiegłego wieku. Rzeczywiście duże wrażenie robią potężne marmurowe pomniki na grobach młodych ludzi, urodzonych w latach sześćdziesiątych. Na dodatek są ozdobione  płaskorzeźbami przedstawiającymi mężczyzn w garniturach, skórzanych kurtkach lub dresach oraz z breloczkami od mercedesa w ręku. Razem tworzą swoistą aleję zasłużonych. Jej punktem centralnym jest mauzoleum ku czci miejscowej piękności – znanej modelki, kochanki jednego z mafijnych bossów, która także zginęła z ręki zamachowca.
- W tamtych latach strzelaniny na ulicach miasta odbywały się co dnia. Teraz jest o wiele spokojniej. Mafiozi się wzajemnie powybijali, przeszli do legalnego biznesu, wyjechali albo siedzą w więzieniu. Czas ich potęgi już minął – mówią mieszkańcy miasta, ale gdy się wsiada do taksówki, która po klienta przyjeżdża bez żadnego oznakowania, to można zwątpić, czy tak jest rzeczywiście.

Samochodem po Rosji

 

Rosja jest krajem bezpiecznym, ale może zaskakiwać, jeśli wybierzemy się do niej z myślą, że jedziemy do normalnego kraju zachodniego. W państwie Putina  jednak panują nieco inne zasady niż te, do których przyzwyczailiśmy się w Unii Europejskiej.
Problemy zaczynają się już na samym początku, bo do Rosji nie wjedziemy bez zaproszenia i wizy. To pierwsze najlepiej otrzymać od osoby prywatnej, bo wtedy  dla obu stron – zapraszanej i zapraszającej – oznacza to mniej formalności. Internet teraz dużo ułatwia, bo dość łatwo tą drogą można nawiązać kontakt z Polakami, którzy mieszkają w Rosji. Zwykle to od nich można otrzymać formalne zaproszenie. Czasem dzięki ich kontaktom można też załatwić bezpłatną wizę. Jeśli będzie to niemożliwe, to musimy wykupić w ambasadzie rosyjskiej wizę turystycznej. W zależności od  terminu jej ważności zapłacimy rożne opłaty. Gdy w Rosji chcemy przebywać trzy tygodnie, to koszt opłaty przekracza nieco 200 zł od osoby. W czasie podróży musimy także pamiętać o terminie ważności wizy, bo jak na granicy pojawimy się, gdy wiza nie będzie już ważna, to możemy mieć spore kłopoty.
Rosyjscy pogranicznicy  w czasie odprawy granicznej każą wypełniać indywidualne karty wjazdowe, które stemplują i ich część wkładają do paszportu. Nie można ich zgubić, bo będą potrzebne podczas procedury wyjazdowej. To samo dotyczy certyfikatu wjazdowego dla samochodu, którym wyruszyliśmy w podróż.
Warto też wiedzieć, że jeśli na rosyjską granicę wjeżdżamy samochodem, który nie jest naszą własnością, musimy posiadać napisane po rosyjsku upoważnienie od jego właściciela, że pozwala nam nim kierować. Upoważnienie jest wymagane nawet wtedy, gdy właściciel pojazdu jedzie drugim obok nas.  Upoważnienie powinno być potwierdzone, na przykład przy pomocy firmowej pieczątki, bo wtedy nabiera urzędowej mocy.
W Rosji nadal istnieje obowiązek meldunkowy  dla  obcokrajowców. Trzeba się zameldować w ciągu  trzech dni od momentu wjazdu do tego kraju. Aby wywiązać się z tego obowiązku trzeba wypełnić stosowne druki i dostarczyć je do Urzędu Migracyjnego, wysyłają je pocztą. Meldunek można uzyskać w motelu, hotelu, hostelu, bazie turystycznej czy w mieszkaniu osoby, która nas zapraszała. Nie wszystkie motele i hostele przestrzegają tej procedury, ale wtedy należy wziąć ze sobą potwierdzenie zapłaty za pobyt, abyśmy mieli dowód, gdzie mieszkaliśmy. Jeśli w czasie pobytu w Rosji będziemy się cały czas przemieszczać, to na granicy, jeśli zażąda tego urzędnik, musimy pokazać meldunek z ostatniego miejsca pobytu. Jednak czasem zdarza się, że pogranicznicy w ogóle nie pytają o sprawy meldunkowe.
Milicja czuwa dzień i noc
Rosja to kraj, w którym milicję drogową możemy spotkać na każdym kroku. Funkcjonariusze monitorują ruch, śledząc go z tzw. gajów, czyli milicyjnych strażnic usytuowanych wzdłuż dróg. Patrole jeżdżą także oznakowanymi pojazdami albo robią zdjęcia fotoradarami lub kręcą filmy, korzystając z samochodów nieoznakowanych. Bardzo szybko mogą  uznać, że przekroczyliśmy przepisy ruchu drogowego. Wtedy zagrożą nam mandatem lub nawet odebraniem na sześć miesięcy prawa jazdy. Są czuli, gdy przekraczamy dozwoloną prędkość, wyprzedzamy na ciągłej linii albo ruszamy na przejściu kolejowym, gdy jeszcze nie włączyło się zielone światło. Lubią też legitymować kierowców z  czystej ciekawości.
Nic więc dziwnego, że Polacy podróżujący samochodami albo ciężarówkami po Rosji  bardzo często korzystają z  CB Radia, wzajemnie informując się o sytuacji na drodze. Mają także swoje sposoby na kontakty z rosyjską milicją.
- Najgorsze rozwiązanie to wejście w otwarty konflikt i kłótnie. Lepiej grzecznie słuchać i negocjować. Butelka dobrej polskiej wódki  lub film pornograficzny z Polski to świetne argumenty, które zjednują rosyjskich milicjantów – radzi Jan z Tarnowa, od wielu lat jeżdżący tirem na trasie do Jekaterynburga. Są też tacy kierowcy, którzy na podróż do Rosji wyrabiają sobie po kilka kopii międzynarodowego prawa jazdy  i w razie napiętej sytuacji oddają jedną z nich milicji.
Biwak nad rzeką bez problemu
W Rosji dosyć łatwo znaleźć nocleg. Wzdłuż dróg i w miastach znajduje się wiele różnego rodzaju mosteli, hosteli, gościnnic i baz turystycznych. Reprezentują bardzo różny standard: od luksusowych po takie, w których strach się położyć. Właściciele jednak zawsze przed pobraniem zapłaty pokazują, czym dysponują. Średnia opłata za miejsce w pokoju wynosi około 50 złotych (500 rubli).  Najczęściej można korzystać także ze strzeżonego parkingu. Opłata mieści się w cenie lub jest pobierana dodatkowo.
Bez problemu można także biwakować nad rzekami, jeziorami lub w lasach. Wtedy jednak trzeba się liczyć z atakiem komarów, które potrafią być dokuczliwe i nie zawsze reagują na różne chemiczne środki przeciw nim.
- W okolicach Uralu trzeba się też liczyć z tym, że zaatakuje nas kleszcz. Tutejsze kleszcze są niebezpieczniejsze niż te w Polsce, bo mogą nawet powodować paraliż. Dlatego przed wyjazdem do Rosji najlepiej się zaszczepić, a jeśli tego nie zrobimy, a w nasze ciało wbije się kleszcz, to nie należy go odrywać, ale szybko jechać do lekarza, aby stwierdził, z jakim typem kleszcza się spotkaliśmy. Wtedy on wybierze właściwy lek – tłumaczy Dorota Suchy, była pracownica uniwersytetu w Jekaterynburgu.
W rosyjskich rzekach i jeziorach można również bez problemu wędkować. Tam nikt nie żąda opłat ani nie ściga wędkarzy, gdy korzystają nawet z kilku wędek jednocześnie.
- Radziłabym jednak uważać z wędkowaniem i kąpaniem się w rzekach i jeziorach na północy Rosji, bo tam armia przeprowadzała różne eksperymenty, o których nic nie wiemy. Dlatego na przykład zdarzają się piękne i kuszące zbiorniki wodne pozbawione ryb, przy których umieszczono malutkie tabliczki informujące o zakazie kąpania się – ostrzega Dorota Suchy. Ona przez cały czas pobytu w Jekaterynburgu na wszelki  wypadek piła tylko wodę mineralną.
Łukoil najpewniejszy
Na szlaku z Polski do Jekaterynburga już istnieje i ciągle buduje się wiele stacji benzyowych. Z zatankowaniem nie ma więc problemu, ale sami Rosjanie ostrzegają, że jakość paliwa na tych stacjach może być bardzo różna. Podpowiadają, aby przede wszystkim korzystać ze stacji Łukoilu i znanych koncernów międzynarodowych, bo oferowane przez nie paliwa zawsze są wysokiej jakości.
Na tych stacjach także zawsze zapłacimy kartą debetową lub kredytową. Na innych może być z tym problem. Poza tym pracownicy wielu stacji żądają zapłaty gotówką z góry, zanim wlejemy paliwo do baku. Dopiero później czasem godzą się na wymianę gotówki na opłatę kartą kredytową.
 

relacja Zbigniew Marecki
http://wyprawa-na-ural.cba.pl/